niedziela, 3 stycznia 2016

capítulo uno


⭐⭐⭐

Jego głowa była pełna myśli. Mieszając łyżeczką świeżo zaparzoną herbatę z miodem zastanawiał się nad sensem swojego życia i tym, co go właśnie spotkało. Była Wigilia. Dzień, który większość ludzi spędzała w rodzinnym gronie, opowiadając sobie historie z przeszłości, śpiewając wspólnie kolędy czy rozpakowując drobne upominki wyrażające tak ważne dla wszystkich uczucia. Czas cudów... Właśnie, czas cudów. Ale czy zranienie tak bliskiej mu osoby można określić w ten piękny, magiczny sposób? Czy to, że śliczna brunetka siedziała teraz opatulona grubym kocem w jego koszuli na kanapie w salonie, cała zapłakana, nim było? Chicharito śmiał w to powątpiewać.
Ujął w dłonie ciepłe naczynie, po czym zbierając po drodze jeszcze talerz z niedawno zakupionymi w pobliskim markecie ciastkami, udał się do nieprzesadnie przestronnego pomieszczenia. Zajął miejsce obok młodej Niemki tępo wpatrującej się w grający telewizor i delikatnie położył dłoń na jej ramieniu, starając się ignorować spływające po policzkach łzy. Było mu tak cholernie źle. Nie mógł wybaczyć tego, co zrobił Leno. Nie wyobrażał sobie, jak można skrzywdzić tak cudowną, bezbronną istotę. Pozwolić, by ktoś równie wspaniały wypłakiwał oczy przez nasze beznadziejne występki. On nie potrafiłby do czegoś takiego doprowadzić...
- Wypij, dobrze Ci zrobi. - Z uśmiechem wręczył Alai kubek z gorącym napojem. Odgarnął z jej twarzy zabłąkany kosmyk, gdy z wyrazem wdzięczności pociągnęła łyk. - Nie wiem, co ten pajac Ci zrobił, ale pamiętaj. Zawsze masz mnie.
Dziewczyna obdarzyła go nieszczerym uśmiechem, który zakłuł go w serce jeszcze bardziej. Czy ona naprawdę kochała bramkarza drużyny z Leverkusen aż tak bardzo? Czy była gotowa tyle wycierpieć, by walczyć o ich nieprawdziwą miłość?
- Wiem i dziękuję. Bardzo. - Odstawiła naczynie na szklany stolik do kawy, po czym z westchnieniem odwróciła się w stronę Meksykanina. - Javier, ja... - Tylko ona używała jego prawdziwego imienia. Niemal wszyscy z otoczenia dawno podłapali już wersję, w której z młodego Javiera Hernandeza wyrósł na ciągle niepotrafiącego walczyć o swoje Chicharito. - Wiem, jestem głupia. Tyle razy mówiłeś, że on się nie zmieni. Że to, co robię, nie ma większego sensu, bo i tak się na tym cholernym, jednostronnym uczuciu jeszcze nie raz przejadę. Ale ja nie umiałam... - Głos jej się załamał pod wpływem narastających, nieprzyjemnych emocji. Mężczyzna przyciągnął jej ciało do siebie i mocno przytulił, chcąc choć trochę złagodzić psychiczny ból. - Niczym ostatnia kretynka wybaczałam mu każdy błąd, każdy pocałunek po pijaku z inną, każdy niepotrzebny krzyk. Boże, dlaczego ja byłam taka głupia?!
- Nie głupia, tylko zakochana - te słowa ledwo przeszły mu przez gardło. - Poza tym Bernd to idiota, skoro pozwolił, byś od niego odeszła.
Ja bym nie pozwolił.
Alaia nieznacznie pokiwała głową, całą siłą woli powstrzymując kolejny natłok słonych łez. Schowała twarz w cienkiej koszulce piłkarza i mocno objęła jego szyję, szukając minimalnego pocieszenia dającego jej choć chwilę wytchnienia od paskudnych wspomnień. Nie chciała pamiętać. Nie chciała, by Leno ponownie nawiedzał jej myśli, serce, by znów stał się ważną częścią jej życia, choć udowodnił, że na owe miano nie zasługiwał. Zachował się jak dupek. Niczym ostatni kretyn wyrzucił ją na drzwi w chwili, gdy najbardziej potrzebowała pomocniej dłoni. A teraz, gdy wszystko przepadło i uświadomiła sobie, jak wielki popełniła błąd, pluła sobie w brodę, że stało się to tak późno. Że dopiero teraz od niego odeszła. Że dopuściła do zakochania się w nim bez granic i wierzenia w powodzenie ich nierealnego związku.
- Obejrzymy coś? - spytała, decydując się na szybką zmianę tematu.
Chicharito uśmiechnął się, przytakując. Delikatnie odsunął ją od siebie, po czym szybkim krokiem wszedł po stromych schodach do sypialni w celu odnalezienia laptopa. Zawsze wiedział, że Wanke to twarda kobieta. Bez walki się nie podda. Bo przecież słaba psychicznie osoba nie potrafiłaby kochać, mimo ciągle rzucanych pod jej nogi kłód w związku z bramkarzem. Nie umiałaby trwać u jego boku wiedząc, że na wielu imprezach całuje się, a może nawet notorycznie sypia z innymi. Od razu załamałaby się i uciekła możliwie jak najdalej. Ale... Skoro nie zwracała uwagi na nieustanne zdrady i wyzwiska rzucane pod jej adresem, Bernd musiał zrobić coś gorszego. Zranić ją jeszcze bardziej, niż dotychczas. Pytanie tylko, w jaki sposób?
Okręcając sobie kabel od ładowarki wokół nadgarstka, mocno zmarszczył brwi. Nie mógł jej przecież tak po prostu o to zapytać. Gdyby chciała, sama by mu powiedziała. Dlatego ze świadomością, że dana sprawa nie opuści go aż do momentu rozwiązania, ponownie zszedł na dół i zabrał się za podłączanie komputera do płaskiego telewizora. Chwilę później siedział już na swoim dawnym miejscu, wygodnie opatulony jasnym kocem z miękkiego materiału, czując na klatce piersiowej ciężar ciała najważniejszej kobiety. Kobiety jego życia. Teraz był już tego w stu procentach pewien.

⭐⭐⭐

Zaskakująco intensywne jak na tę porę roku promienie słoneczne leniwie wkradały się do salonu bliźniaka umiejscowionego w samym centrum niemieckiego Leverkusen. Migające w różnych sekwencjach lamki lekko straciły na swojej mocy i już nie raziły domowników w oczy, choć mogły irytować przechodniów dążących zasypanymi ścieżkami do Kościoła na poranną, świąteczną mszę. Alaia przeciągnęła się lekko, po czym z błogim wyrazem twarzy uniosła powieki. Było jej tak cholernie dobrze... Męskie ramiona, znajomy zapach perfum, ciepło ciała bijące od narzeczonego. Zaniosła się delikatnym śmiechem, gdy poczuła rozgrzewający dotyk na swoim nagim biodrze. A kiedy spojrzała na twarz śpiącej obok osoby, zamarła.
To nie był jej Bernd. Nie posiadał krótko ostrzyżonych, zmierzwionych blond włosów ani idealnie bladej, niczym nie skażonej cery rozświetlanej zwykle podczas snu przez błogi wyraz twarzy. Nie wkładał charakterystycznie ręki pod jej talię i nie wtulał w swoją klatkę piersiową, starając się dać jej możliwie jak największe pokłady poczucia bezpieczeństwa.
Nic nie szło po jej myśli... Jak zawsze zresztą. Poczuła tępy ból w okolicach serca. Coś, co przytłoczyło ją jeszcze bardziej, gdy wreszcie uświadomiła sobie, że Leno naprawdę odszedł. Że go nie ma. I już nigdy nie będzie, choć tak bardzo go kochała. Choć poświęciła dla ich miłości całą siłę woli, włożyła w ten związek wszelkie starania. Pragnęła by było im dobrze. By codziennie budzili się w szczęściu i spełnieniu, opatuleni łuną porannego światła i promieniami słońca. By w przyszłości mogli słuchać gaworzenia małych istotek, będących dopełnieniem ich na pozór kwitnącego uczucia. By mogli wspólnie budować rodzinę stanowiącą dla nich oparcie w najtrudniejszych życiowych momentach. Ale nie. Zostawił ją. I to właśnie w jednej z tych najgorszych chwil.
Czując, jak kilka łez swobodnie spływa po jej policzkach, przetarła oczy w celu zahamowania produkcji nowych, po czym podniosła się do pozycji siedzącej, delikatnie wyswobadzając z uścisku Chicharito. Na twarz młodej Niemki wpełzł przelotny uśmiech, gdy piłkarz przekręcił się niespokojnie, mrucząc coś pod nosem. Czy to możliwe, aby zwykły kolega z boiska, na którym występował wspólnie z jej byłym narzeczonym, dawał jej tyle wytchnienia i spokoju? Czy naprawdę był tylko kolegą? Przyjacielem? Czy oby na pewno nieświadomie nie ukrywała pewnych uczuć, do których nigdy nie chciała się przyznać, nawet przed samą sobą?
Pokręciła głową, automatycznie wyrzucając z niej wszelkie pytania. Przecież nigdy wcześniej tak nie myślała. Nie mogła kochać dwóch osób na raz, a nawet przez złudny moment nie wątpiła w szczęście i spełnienie, jakim obdarzał ją Bernd. Tego, co czuła przy bramkarzu nie potrafiła opisać słowami. Nie umiała, nie próbowała, bo wiedziała, że wszelkie próby spełzłyby na niczym.
Z westchnieniem wstała i przeszła do kuchni. Nalała do czajnika stojącego przy mikrofali wody, po czym wcisnęła odpowiedni przycisk. Czekając, aż ciecz zacznie wrzeć, opierała się o barek, z którego miała idealny widok na postać śpiącego Meksykanina. Jego klatka miarowo unosiła się w rytm oddechu, a cienie rzucane na twarz przez do połowy opuszczone rolety migotały na jego twarzy tysiącami barw, dodając mu jeszcze większego uroku. Alaia zagryzła dolną wargę, nieporadnie kręcąc głową. Chicharito to jej przyjaciel. Odkąd przeniósł się do Leverkusen nikt nie był jej równie bliski. Nawet Leno. To napastnikowi wylewała wszystkie swoje żale. To do niego przychodziła po kolejnej zdradzie narzeczonego. To z nim oglądała komedie, śmiejąc się w głos i urządzając notoryczne bitwy na poduszki w weekendowe wieczory. Był jej zbyt bliski. Zbyt dobrze się znali, by którekolwiek mogło się w drugim zakochać. I choć nie wiedziała, że Javier Hernandez już teraz kochał ją całym swoim sercem, obiecała sobie w myślach, że sama nigdy nie obdarzy go żadnym cieplejszym uczuciem.
Przeniosła wzrok na jasne, gładko pomalowane ściany. Zlustrowała regał z książkami, szklany stolik do kawy, mahoniową komodę, na której ustawiony został wielki, sześćdziesięciocalowy telewizor, stół  z krzesłami w tym samym kolorze... Nigdzie nie było ani jednego, świątecznego aspektu. Pomijając świeczki o zapachu cynamonu, które Chicharito wtykał prawie wszędzie, nie dało się w tym domu zauważyć, że trwały święta. Żadnej iglastej gałązki, żadnego skrzata z czerwoną czapką na głowie, żadnej bombki czy sianka ułożonego na obrusie. Dziewczyna postanowiła to zmienić. Pospiesznie zalała kupek z uprzednio wrzuconą do wnętrza torebką malinowej herbaty, po czym sięgnęła po jedną z leżących na mikrofali karteczek oraz długopis. Nakreśliła na niej zgrabnym, starannym pismem krótką wiadomość. "Wyszłam tylko na chwilkę. Nie martw się o mnie. Całusy, Alaia". Następnie szybkim krokiem pokonała odległość dzielącą ją od przedpokoju. Wciągnęła na siebie skórzane kozaki, płaszcz oraz wełnianą czapkę i zatrzaskując za sobą drzwi, zaczęła zmierzać do niedaleko usytuowanego rynku. Poranne promienie słońca odbijające się od leżącego na bokach chodnika śniegu ograniczały widoczność, zmuszając do zmrużenia powiek, jednak Niemka brnęła przed siebie. Na miejscu rozejrzała się, kaszląc kilkukrotnie. Pustka. Mogła się tego spodziewać. Przecież nikt normalny nie siedzi na stoisku w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia.
Przełknęła głośno ślinę, odwracając się napięcie. Wzięła kilka głębszych oddechów, obserwując, jak z jej ust wylatują obłoczki pary. Nie czuła się najlepiej. Nieustannie kręciło jej się w głowie, a sine wargi i blade policzki tylko to wszystko potwierdzały.
- Szuka panienka czegoś?
Spojrzała na idącego w jej stronę mężczyznę z siwym zarostem oraz niezwykle przenikliwymi, kocio zielonymi oczami. Poczuła, jak jej serce szybciej zabiło.
- Nie, ja tylko...
I wtedy stało się to, czego tak bardzo od dawna się bała, wychodząc samotnie z domu. Mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa, kolana ugięły się pod ciężarem ciała, a powieki zamknęły. Bezwładnie osunęła się na nawierzchnię pokrytą śnieżnobiałym puchem, mając nadzieję, że to nie koniec. Że jeszcze kiedyś zobaczy uśmiechniętą twarz przyjaciela.

⭐⭐⭐

Ziewnął leniwie, rozciągając obolałe mięśnie. Czując znajomy zapach granatu i marakuji rozejrzał się w poszukiwaniu tak drogiej mu postaci. Z myślą, że najprawdopodobniej korzystała z toalety wstał, po czym przeszedł do kuchni rozmasowując obolały kark. Noc spędzona na niezbyt dużej i zdecydowanie nieprzesadnie wygodnej kanapie nie należała do najtrafniejszych pomysłów.
Wyciągnął z szafki szklankę, zauważając przy okazji zaparzoną herbatę. Przyłożył palec do krawędzi naczynia. Marszcząc brwi zauważył, że ciecz już dawno zdążyła wystygnąć. Wzruszył ramionami, wylewając ją do zlewu i wstawiając kubek do zmywarki. W swym zwyczaju miał wypijanie porannej dawki mleka. Następnie ocierając usta podszedł do okna, złapał za biały sznureczek i odsłonił rolety, zyskując idealny widok na wszystko, co działo się dookoła. A szczególnie na główny rynek Leverkusen, wokół którego aż mieniło się od syreny karetki rzucającej światło na zgromadzony wokół tłum ludzi.
Chicharito odchrząknął. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało. Coś, co nie chciało dać spokoju i ciągle o sobie przypominało. A gdy odwrócił się, zrzucając opuszkami palców na podłogę maleńką karteczkę z idealnie nakreślonymi, schludnymi literami, owe coś sprawiło, że pewna żyłka w jego głowie pękła. A wraz z nią pękły także wszystkie dotychczasowe uczucia, sprawiając, że bez żadnego wierzchniego okrycia wybiegł na dwór, chcąc przekonać się o nieprawdziwości swoich domysłów. Upewnić, że to nie dla niej wezwano pomoc medyczną.
Po prostu uspokoić się i móc wrócić do domu ze świadomością, że dziewczyna, którą kocha ponad życie jest cała i zdrowa. Że wszystko z nią w jak najlepszym porządku.


od autorki: Bardzo lubię ten rozdział. Sama się dziwię, że aż tak bardzo. Tak, jak polubiłam mojego Chicharito. No bo sami powiedzcie, czyż on nie jest uroczy?
Dziękuję za wszystkie wspaniałe komentarze oraz życzę szczęśliwego 2016! :')