⭐⭐⭐
Był dwudziesty czwarty grudnia.
Na zewnątrz panowała ciemność rozświetlana jedynie migotaniem kolorowych lampek pouwieszanych na przydrożnych choinkach i dachach znajdujących się w sąsiedztwie domów. Wiele rodzin zasiadało przy stole, spożywając wigilijne potrawy, ciesząc się rodzinną atmosferą i rozprawiając o wydarzeniach z przeszłości, które kiedyś dane było im przeżyć. Wokół panowała cudowna, świąteczna atmosfera. Wiecznie puszczane w radiu, nieskazitelne kolędy oraz biały puch w nadmiarze pokrywający uliczki niemieckich miast ciągle przypominały ludziom o wydarzeniu, jakie właśnie zawitało w corocznym cyklu. Niebo przyodziały tysiące gwiazd idealnie widocznych na czarnym, bezchmurnym tle, a księżyc uśmiechał się do czekających na Świętego Mikołaja dzieci. Chicharito miał jednak wrażenie, że śmiał się właśnie z niego.
Nie był to bowiem dla Meksykanina przesadnie udany rok. Niewiara w jego umiejętności ze strony zarządu piłkarskiego, europejskiego giganta. Walczenie o godność i noszenie z dumą herbu Realu Madryt, tylko po to, by na koniec sezonu zostać wystawionym poza szeregi klubu. Śmierć schorowanej matki, z którą nie zdążył się nawet pożegnać przez zamieszanie z szukaniem sobie nowego miejsca na ziemi. Miejsca pracy. I wreszcie dotarcie do Leverkusen, w którym pozornie czuł się szczęśliwy. Gdzie ludzie ciągle na niego stawiali, w nim kryli swoją nadzieję, grali pod niego. Kibice Bayeru traktowali go z należytym szacunkiem, jakim powinien być obdarzany zawodnik dający drużynie awans do półfinału Ligi Mistrzów, strzelając bramkę Atletico Madryt. Do czasu, aż ona nie stanęła na jego drodze. Aż nie zakochał się w niej i nie zaczął wkładać w ich znajomość całej siły. Nie zobaczył jej tego pamiętnego dnia w bramkarskiej koszulce z nazwiskiem kolegi na plecach i nie dowiedział się, że są zaręczeni.
A teraz, kiedy oczami wyobraźni widział jej zranioną sylwetkę po zdradzie Leno i słowa, w których oświadczyła walkę o ich nieszczery już związek, miał ochotę sięgnąć po alkohol, zalać nim najgłębszą szklankę, jaką posiadał i wypić ciurkiem trunek do dna, by złagodzić rozchodzący się po całym ciele, tępy ból spowodowany nieodwzajemnioną miłością. Ale przecież była Wigilia. Czas cudów. Obiecał ojcu, że zachowa trzeźwy stan umysłu i nie zrobi nic głupiego.
Czy to już zawsze miało tak wyglądać? Gdzie nie pójdzie, tam wiatr w oczy?
Westchnął, przerzucając kanał z kolędami na kolejny, w którym leciał świąteczny film. Wszyscy wokoło cieszyli się tym czasem. Bożym Narodzeniem. Czymś, co w dzieciństwie sprawiało mu niesamowitą radość. Rozpakowywanie prezentów, jedzenie potraw z domowej kuchni babci, czekanie na Świętego Mikołaja, zostawianie mu ciastka oraz kubka gorącego mleka z miodem, ubieranie świątecznego drzewka, zawieszanie na jego czubku dużej, obsypanej brokatem i mieniącej się w świetle choinkowych lampek gwiazdki. Tyle pięknych tradycji, potrafiących rozświetlić twarz prawie każdego człowieka biorącego udział w tym wydarzeniu. Ale nie tym razem. Nie, kiedy jego życie zaczęło się powoli staczać na niższe szczeble ku niżowi, którego nie chciał i nie mógł osiągnąć.
Wziął do ręki kubek herbaty i upił dwa łyki. Ciepło przeszywające jego ciało na chwilę pozwoliło rozluźnić napięte mięśnie. Dało ukojenie. Przez kilka sekund mógł się poczuć tak, jak w momencie składania podpisu na papierach z Realu Madryt, kiedy miał jeszcze szczerą nadzieję na wyrównaną rywalizację z Karimem Benzemą. Nie otrzymał jej.
Z kanapy poderwał go gwałtowny dzwonek, wciskany kilkukrotnie w geście frustracji. Pokręcił głową i przecierając piekące od napływających nieustannie łez oczy, skierował się w stronę małego przedpokoju. Jego bliźniak, którego część postanowił wynająć na najbliższe dwa lata, był umiejscowiony w samym centrum Leverkusen, niedaleko pięknego parku obiegającego oblodzony, sztuczny zbiornik wodny z wysepką i knajpką na środku, oraz jarmarku goszczącego dzisiejszej nocy koncert kolęd. Lubił ten dom. Parter, na który składała się kuchnia, maleńka jadalnia połączona z salonem i łazienka, oraz piętro stanowiące ogromną sypialnię z wielkim oknem w dachu. To właśnie ta część przekonała go do wynajmu. Od dawna bowiem lubił patrzeć w niebo. Miał wtedy wrażenie, że wszystkie jego problemy rozmywają się, uciekają, zostawiając go w świętym spokoju i samotności, choć podświadomie wiedział, że gdy wstanie, będzie musiał zmierzyć się z nimi ponownie. Niemniej jednak migoczące gwiazdy lub białe obłoki sunące ospale po błękicie rozluźniały jego mięśnie sprawiając, że choć na chwilę mógł poczuć się tak samo beztrosko, jak siedmioletnie dziecko bawiące się patykiem w szermierkę.
Nie przyzwyczaił się jeszcze do braku wizjeru w drzwiach. Kiedy już zorientował się, że szukanie go po ciemku palcami nie ma większego sensu, wymacał włożony w zamek klucz, po czym przekręcił go dwukrotnie. Nacisnął klamkę, a kiedy mógł już spojrzeć na stojącą w progu postać, wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Młoda, śliczna Niemka, z zapłakanymi, rumianymi policzkami trzęsła się z zimna, wlepiając w niego swój przekrwiony wzrok. Ręce miała schowane w kieszeniach długiego, szarego płaszcza, wełniana czapka przekręciła się lekko w lewo, odsłaniając część schowanych pod ubraniem, kruczoczarnych loków, a skórzane kozaki od znanego projektanta stukały co chwila o drewnianą nawierzchnię, starając się zwiększyć dopływ krwi do zmarzniętych stóp.
- Miałeś rację - wyszeptała. - Bernd mnie nie kocha. I najwidoczniej nigdy nie kochał.
Chicharito poczuł, jak uginają się pod nim nogi. Serce wzeszło na kilkukrotnie szybsze obroty, gdy przyciągnął dziewczynę do torsu i zaczął pokrzepiająco gładzić jej plecy, wpatrując się w spadający z nieba na uliczki śnieg. Ciche łkanie sprawiało mu paskudny ból, falami przeszywający całe ciało, od głowy, po sam czubek najmniejszego palca u stopy.
I choć była to drastyczna oraz nieprzyzwoita myśl z uwagi na cierpienie dwudziestopięciolatki, właśnie zdał sobie sprawę z pierwszego, świątecznego cudu.
Nadeszła jego pora. Teraz musiał zrobić wszystko, by Alaia nigdy więcej nie pomyślała o cholernym Leno.
od autorki: Witam wszystkich serdecznie na nowym, świątecznym opowiadaniu! Zdecydowanie nie będzie ono należało do najdłuższych, jak to świąteczne epizody mają w swym zwyczaju, ale z racji iż ostatnio pokochałam postać Chicharito w Bayerze i wpadł mi do głowy taki oto pomysł, musiałam je napisać :')
Dziękuję wszystkim, którzy zostawią tutaj po sobie ślad!
Oraz Wesołych Świąt i (choć mam nadzieję, że przed 31 grudnia uda mi się tutaj coś jeszcze dodać) szczęśliwego nowego roku!
Oj, coś mi się wydaje, że masz mnie tu na stałe. ;D Prolog jest BOSKI. <3 Więcej nie piszę, bo chyba nie ma sensu. Buziaczki i czekam na pierwszy rozdział. ;*
OdpowiedzUsuńo kurczę, i Groszek, i Bernd <3 <3 <3 <3 czemu z mojego malucha zrobiłaś takiego złego? :( serce mi się kraja aż no XD :(
OdpowiedzUsuńale powiem jedno: CU DO! Dominika czeka na jedynkę! :)
Kolejna świąteczna opowieść, a uwielbiam je!
OdpowiedzUsuńRacja, to że ona się u niego pojawiła i zrozumiała co się dzieje, jest cudem!
Czekam na pierwszy rozdział ;*
Chociaż postać 'Groszka' jest mi raczej obca, to zostaję tu, bo PROLOG JEST IDEALNY. Rzadko kiedy się to zdarza, a ja sama osobiście mam z tym problem.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ciekawie rozwiniesz akcję :)
Czekam na następny :* ♥
Zapraszam też do mnie :3
http://dreams-destroyed-by-reality.blogspot.com/
Prolog cudo i na pewno tu zostaje!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak ja kocham kiedy piszesz! Nie wiem tak naprawdę co napisać o tym prologu, bo on jest po prostu idealny :) czekam na jedynkę i pozdrawiam <3
Jestem i tutaj!
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc zaskoczyłaś mnie tym, że głównym bohaterem jest Chicha, ale to dobrze, nawet bardzo. Na dodatek będzie to świąteczne opowiadanie, z czego się cieszę, bo uwielbiam Święta i całą tą atmosferę z nią związaną. :)
Co do prologu ... jest świetny, bardzo mnie nim zaciekawiłaś, także mam nadzieję, że niedługo dodasz jedynkę! :')
Całuję ;*